Rano w poniedziałek 17 lutego, zebrała się w Dzielnicowym Ośrodku Kultury Ursynów, całkiem spora grupa dzieci, z których tylko niewiele znało się wzajemnie z zajęć. Większość przyszła z okolicznych domów i szkół, ale były też takie które przyjechały z odległych dzielnic Warszawy. Patrzyli na siebie badawczo, a częściej nawet unikali kontaktu wzrokowego. Niepewnie krążyli po sali lub siadając w jednym miejscu przyklejali się do niego, jakby chcieli w nim zapuścić korzenie.
Znacie to uczucie wchodzenia w nową grupę?
Z punktu widzenia dorosłych wszystko jest takie łatwe:
- Poznasz nowych kolegów, będzie fajnie.
- A co jeśli nie będzie??
Obawy się piętrzą. "Na początku myślałam że będę cały dzień sama. Bardzo chciałam przyjść na zajęcia, ale jak już tu dotarłam to poczułam, że to będzie trudne" - mówi Amelia, która była najmłodszą dziewczynką na półkolonii. Nie chodzi jeszcze do szkoły, ale w niesamowicie jasny sposób wyraża swoje myśli, odczucia, emocje. Podsumowanie dnia z jej udziałem jest jak przeciskanie dnia przez sitko - analizujemy każdy moment i to jest super - inni na tym dużo korzystają. Ale zanim podsumowaliśmy pierwszy dzień, musieliśmy go wspólnie przeżyć, a to był dopiero początek.
Około 9 Magda wzięła gitarę i po prostu zaczęła śpiewać. Dzieci w tym czasie zajmowały się różnymi rzeczami - jedne w coś grały, inne oczekiwały aż "coś" się zacznie. Nie, nie spędzały czasu na telefonach - na naszych zimowiskach i campach telefony są dozwolone wyłącznie podczas poobiedniej sjesty. Na treningach zabronione zupełnie.
No więc Magda zaczyna grać i śpiewać, a śpiewa ślicznie i bardzo przyjemnie. Siada na podłodze a dzieci intuicyjnie siadają obok niej. Najpierw Rysio, potem Gosia, Natasza i powoli cała reszta. Zupełnie spontanicznie. Ci co jeszcze siedzą przy ławkach, odwracają się i patrzą co się dzieje. Nie ma wezwania do działania, jest płynące z rytmem zaproszenie. Każdy powoli dołącza i zaczyna podchwytywać tekst.
W tym momencie wchodzi spóźniona Alicja, jedna z najstarszych dziewczynek, która później znajdzie się w "zimowiskowej starszyźnie" - robi wielkie oczy słysząc piosenkę o Panu Raczku, zmieszana dołącza do grupy, ale jej mina mówi wszystko: "Co ja tu robię?!?!".
Dla mnie to bardzo ważne i ciekawe momenty - te w których się poznajemy. Obserwuję ich każdą minę, ich niepewność i to na co reagują spontanicznie, uśmiechem. Jest ich niedużo, bo zawsze chcemy zaopiekować możliwie każdego jak najlepiej. Więc i ja dołączam. Śpiewam głośniej i entuzjastycznie. Patrzę im w oczy i uśmiecham się. To ten moment. Poznajemy się.
W mojej pracy najważniejsze jest budowanie relacji. Tego chcę uczyć dzieci - tym co robię, co mówię i co im proponuję. Zdrowe, pozytywne, szczere relacje. To mnie interesuje. Chcę tworzyć przestrzeń, w której nie ma miejsca na oszukiwanie się, ani nawet wstyd. Wszystko od samego początku jest bezpieczne i przyjazne. U mnie każdy od początku jest moim przyjacielem. Tak działam również w życiu. Nigdy jeszcze nie zawiodłam się na żadnym dziecku.
Po pierwszych piosenkach zaczynamy zabawy, które dają nam możliwość poznania się. Zabawy dzięki którym każdy może coś o sobie powiedzieć, może też posłuchać innych. Powoli wprowadzamy element ruchu - to bardzo ważne, aby go zapewnić, bo dzieci w dzisiejszych czasach bardzo szybko się nudzą, tracą skupienie i mają tendencję do rozpraszania. Zabawy ruchowe są na to świetnym antidotum. A jeszcze lepsze są zabawy w terenie, na które zabieramy ich gdy już niemal każdy zna siebie wzajemnie choć trochę.
Pracujemy w parach i drużynach. Mieszamy się i pozwalamy im wybierać. Pogoda nie do końca nam sprzyja, ktoś się wywalił i ma mokrą pupę - a, to Pani Weronika! Wszyscy się śmieją. To taki przyjacielski śmiech. Zabawa trwa aż głodniejemy i wracamy do sali. Komuś jest zimno. U Mai pojawia się ból brzuszka - mama telefonicznie zapewnia o tym, ża Majeczka jest zdrowa i wspólnie decydujemy, że trzeba zaopiekować jej lęki separacyjne i tremę związaną z wejściem w nową grupę. Dlatego teraz Maja staje się naszym pomocnikiem numer 1. To się przyda bo wracamy na II śniadanie.Dzieci z chęcią zgłaszają się do przygotowania jedzenia, musimy wybierać pomocników spośród chętnych, a to nie jest proste, bo przecież teraz pomocnicy - to te wyróżnione osoby.
Dwoje smaruje chleb masłem, dwoje robi listę zamówienia na kanapki, dwoje kroi ogórki i pomidory, jedna osoba potem wszystko ustawia tak, aby na koniec cała reszta podchodziła i robiła sobie jeść. Ktoś robi herbatę dla kilku osób, od wtorku była to Lidka, bo obchodzi się z czajnikiem z gorącą wodą z łatwością. Bartek chce codziennie kroić ogórki, bo chce się nauczyć.
Michał smaruje chleb masłem, tak jak Leon, Lidia, Amelia. Natalia i Oliwka robią listę zamówienia. Innego dnia to była Tosia, ale w połowie zadanie jej się znudziło - zaprosił ją do zabawy kolega i w grupę wkradł się chaos....:)
Codziennie mówimy dzieciom jak ważne jest, aby każdy w grupie miał swoje zadanie i je wykonywał. Jak ważne jest aby każdy zgodził się na swoją rolę i aby próbował wielu, aż znajdzie tę, w której czuje się najlepiej. Wychodzimy często na teren, bawimy się, robimy podchody, bo dzieci bardzo chcą się w to pobawić, a szczególnie Maja - brzuch już ją nie boli. Bolał ją tylko trochę pierwszego dnia, a w środę przyszła na półkolonie z bratem.
Na pracy integracyjnej mijają nam dwa dni, a w środę mamy pierwsze duże wyzwanie. Przed nami wyprawa przez las z DOK-u do Ogrodu Botanicznego w Powsinie. Google pokazuje 7km. 1,30godz. Faktycznie wędrówka trwa około 2 godzin dość żywym krokiem. Jednak dzieci nie narzekają. Ci o których mogłabym sądzić, że będą potrzebowali pomocy - idą ze mną w pierwszej parze. Leon i Amelia, dwoje naszych najmłodszych dzieci. Rozmowa z nimi to czysta przyjemność. Mogę oglądać świat oczami dziecka - mówią o swoich dotychczasowych spotkaniach z lasem, o zwierzętach jakie widzieli i o tych które mają w domu. Dołącza do nas Bartek. Wciąż dajemy sobie zadania: "kto pierwszy zobaczy rozwidlone drzewo, kto zobaczy szlak" Amelia stwierdza że to wszystko proste zadania, wymyśla zadanie ze znalezieniem gniazda. To nas rozkłada na łopatki - zmieniamy temat i idziemy dalej.
Na miejscu czeka na nas już Pani Marta. Pobyt w ogrodzie odbył się podczas pięknego, słonecznego dnia. Warsztaty i spacer były bardzo udane. Wracamy autobusem, choć większość mówi, że możemy lasem, ale musimy z tego pomysłu zrezygnować, bo za godzinę mamy obiad.
Obiady podczas półkolonii przygotowuje nam pani Basia ze Scena Cafe Fryderyk. Cała obsługa jest bardzo wyrozumiała dla dzieci, którym przypominamy co i rusz o tym aby dziękowały za podany przez kelnerkę posiłek lub prosimy aby ładnie się zachowywały. To jest zawsze duże wyzwanie dla nas aby dopilnować żeby wszyscy zjedli, żeby nie byli głodni. Na letnich obozach przykładamy do tego jeszcze większą uwagę. Na szczęście dzieci jedzą - czasem tylko zupę i trochę drugiego, czasem całe drugie bez zupy. Mała Ala nie polubiła leniwych z polewą, Natalii nie smakował ryż. W środę Olek i Bartek rzucali się kurczakiem....tak. To się zdarza.
Po obiedzie dzielimy się na grupy wiekowe lub wszyscy idziemy na boisko. Podczas zabaw grupowych projektujemy zdarzenia dzięki, którym dzieci mają okazję wykazać się pomocą i empatią. Prowadzimy i moderujemy scenariusz tak, aby ufali sobie coraz bardziej i czuli się bezpiecznie. Pokazujemy im ponownie sposób dzielenia zadań grupowych, mówimy aby się naradzili. Pokazujemy zadanie - reszta należy do nich. We czwartek przyjeżdża do nas też Patrycja Wonatowska i pracuje z dziećmi w grupach. Rozmawia z nimi o tym jak wyrażać swoje zdanie, swoje potrzeby, jak dbać o własne prawa. Podkreśla wszystko co jest ważne w budowaniu relacji i robi kilka zabaw na współpracę.
Dzieci lubią gdy szykujemy dla nich atrakcje w postaci nowej osoby prowadzącej. Są bardziej skupieni, mają poczucie, że prowadzący jest ekspertem i ufają nam gdy wprowadzamy go w grupę. Tak samo było z Moniką Łobodzińską-Pietruś, która zrobiła dla dzieci zajęcia rękodzieła. Przygotowała z dziećmi szyszkoludy z naturalnych materiałów: szyszek, żołędzi, gałązek, kasztanów oraz sznurka i odrobimy kleju.
Większość prac dzieci zgłosiły do naszego zimowiskowego konkursu "przyroda wokół mnie". Można było zgłosić kilka prac. Najwięcej zrobiła Janina oraz bracia Filip, Leon i Kuba. Wszystkim dzieciom bardzo zależało na wygranej i nie od razu zrozumieli że wszyscy zajęli pierwsze miejsce ex aeguo. Dopiero gdy wyjaśniliśmy, że nie mogliśmy oceniać ich prac pod kątem estetycznym ponieważ nie jesteśmy artystami plastykami, a jedynie możemy oceniać ich zaangażowanie - a takim wykazali się wszyscy, przyjęli to spokojnie. Z resztą to zaangażowanie już można było rozróżnić i dlatego nagrody faktycznie się różniły.
Jedną z największych atrakcji i tak zawsze jest ognisko i tym razem nie było inaczej. Bartek Popczyński z Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej przygotował dla nas bardzo bushcraftową lekcję, a efektem były pyszne kiełbaski i chleb pieczone na ogniu. Potem zaprosił nas do rozpoznawania tropów zwierząt i do rozmowy o mieszkańcach Lasu Kabackiego. To były zajęcia, które na pewno długo pozostaną w naszej pamięci.
Koniec zimowiska jest końcem wspólnej przygody i trudno się rozstawać prawie tak samo jak trudno jest zakończyć wspólną kolonię. Ale my wiemy, że gdy tylko będziemy się potrzebowali - odnajdziemy się. Mamy Klub i mamy treningi. Jest wiele okazji aby się spotkać.
Co jest najważniejsze?
Budowanie zespołu. Stworzenie z grupy nieznajomych - grupę która potrafi współpracować: podzielić między siebie zadania, ustalić kolejność, dopasować się do zasad, podzielić opinią, zaplanować coś wspólnie, dać sobie czas, wysłuchać się i osiągnąć wspólny sukces.
Co jest największą frajdą?
Widzieć jak na Twoich oczach tworzą się więzi i dbać o to, aby były bezpieczne. Móc pomagać w konfliktach. Przekraczać swoją strefę komfortu i głośno o tym mówić. Zachęcać dzieci do robienia tego samego. Ufać sobie. Pracować z ludźmi, na których można liczyć i którzy mają wysokie umiejętności, wykształcenie i dają poczucie spokoju. Praca z dziećmi to ciągła nauka, ale również przygoda i nagroda.
Komentarze
Prześlij komentarz